środa, 30 lipca 2014

Auć...

Lato, cudowne w tym roku obdarza nas urodzajem i przeróżnymi darami.
Trzeba było, by Babcia przeprowadziła się do mojego miasta, by znaleźć cudowne miejsce obsypujące chętnych niezwykła ilością jeżyn.
Mieszkam w tej swojej "wsi" (z przerwą) od urodzenia, więc w głowie mam wiele utartych szlaków. Na jagody chodziło się "tam", na grzyby "tam", a na jeżyny "tam", i do głowy mi nie przyszło szukać gdzie indziej. Tymczasem Babcia świeżym okiem i nieznajomością terenu pozyskała prawdziwe jeżynowe el dorado.
We trzy dziewczynki (Babcia, ja i moja córcia) zebrałyśmy dziś w godzinę z okładem około dziesięć litrów tych smakowitych owocków.
Większość już znalazło miejsce w słoikach, reszta czeka w lodówce na chętnych łasuchów.
Pojutrze chcemy powtórzyć ten wyczyn... I tak do skutku, aż skończą się owoce.
Tylko ręce i nogi mam boleśnie podrapane, a z urodzajnych chaszczy wygoniły nas w końcu tnące gzy, zwabione zapewne naszym potem. Bo i pogoda taka, że siódme poty z człowieka wyciska.
Ale od tego przecież jest lato.

Tymczasem u Babci remont już na finiszu. Została kosmetyka i obrazki do zawieszenia.
Obiecałam zdjęcia moich wytworków na kuchennej ścianie.
Rękami swoimi uczyniłam takie mazie, które następnie zostały rozjaśnione "po wierzchu" białą farbą z wałka, która podkreśliła trójwymiarowość powstałej struktury.
Udało się idealnie i, trochę przez przypadek, ściany ponad kafelkami zgrały się kolorystycznie z nowymi meblami w kolorze bielonego dębu. (zdjęcia robiłam niestety przed dostawą mebli).
Czemuś na zdjęciu kolor glazury nie współgra tak dobrze ze ścianą, jak w rzeczywistości. Pozostało zawieszenie obrazków...
PS
Babcią zwana jest moja kochana teściowa.

niedziela, 27 lipca 2014

Przy niedzieli - nie wytrzymom...

Jest taki stary dowcip o góralu, który musiał stanąć do walki bokserskiej. Otoczenie załamywało ręce w obawie o przetrwanie jego walki z wytrenowanym i nagradzanym pięściarzem. Dobrzy ludzie dawali mu więc rady: - Jaśku, ręce przed sobą trzymaj, pięści zaciskaj, nogi szeroko rozstawiaj, łap równowagę. Abyś chociaż jedną rundę przetrwał, to honor uratujesz.
Stoi ten Jasiek w ringu, pięści zaciska, równowage łapie, ciosy przyjmuje i dzielnie stoi. Po pierwszej rundzie pytają - Jaśku, wytrzymasz jeszcze jedną rundę? - Wytrzymom!
Znów stoi, pięści zaciska, równowagę łapie, ciosy przyjmuje.
Po drugiej rundzie pytają: - Jąsku, wytrzymasz jeszcze? - Wytrzymom!
Po trzeciej rundzie, dzielnego Jaśka pytają: - Jaśku wytrzymasz jeszcze?
- Nie wytrzymom! Terozki mu przy....dole!
Ponieważ telewizji nie oglądam programowo (szkoda mojego czasu i nerwów), a wiadomości o tym, co się tam mówi ludziom i tak do mnie docierają, ten dowcip przypomniał mi sie po przeczytaniua pewnego artykułu:
http://wpolityce.pl/media/206749-gadowski-o-tvn-no-dalejze-wdeptywac-polakow-bardziej-w-ziemie-mocniej-juz-tak-otwarcie-po-rusku

Można stać i mówić, że się nic nie dzieje, udawać, że to nic, że to co robią i mówią inni nie ma znaczenia, że nie powinno mieć wpływu na nasze życie, że to minie. Można się zastanawiać nad racjami i motywami, ale w którymś momencie zmęczy nawet mała muszka bzycząca koło twarzy. Zaczniemy machać rękami, a nawet ruszymy całe ciało, by pozbyć się natrętnego owada.
Wytrzymuje się latanie małej muszki lub komara, aż zbudzą się w nas te same uczucia, co w dzielnym Jaśku, który miał dość prania po pysku.
A swoją drogą, ci którzy usiłowali zdeprecjonować nasze godło chyba do szkoły nie uczęszczali, bo mnie uczono, że w herbie Polski występuje piękny, wielki i majestatyczny ORZEŁ PRZEDNI, a nie nieco mniejszy od niego, choć również piękny, orzeł bielik. Wikipedia podaje bielika, jako jedną z możliwości występowania tego orła w godle, ja jednak nie mam podstaw, by negować wiedzę przekazaną mi w szkole przed kilkudziesięciu laty...

Orła bielika, bez wątpliwosci, jako swojego symbolu używają Stany Zjednoczone Ameryki


środa, 23 lipca 2014

A4

Byłam zmuszona załatwić pewien dokument w Urzędzie Miejskim w Siemianowicach Śląskich. Nie było rady, trzeba było pojechać.
Taki sam dokument kilka lat temu, załatwiałam w tym samym urzędzie, w 10 minut.
Tym razem musiałam zaczekać 1 dzień, ze względu na... obieg dokumentów.
No i jeszcze opłata - trzydzieści jeden złotych.
Pani, z którą rozmawiałam mogła tę kartkę A4 z kilkoma linijkami tekstu wydrukować przy mnie od ręki, ale to byłoby takie... normalne.
Łącznie więc ta kartka kosztowała mnie dwukrotny dojazd (14 złotych x2) plus 31zł opłaty (za co?), razem pięćdziesiąt dziewięć złotych.
Wrrr...

A to nasza nowa kicia.
Dalej łyka tabletki, ale nabiera coraz milszych kocich kształtów i miękkości.


poniedziałek, 21 lipca 2014

Żadnych kotów więcej

Tak się zarzekał Archanioł, kiedy kilka razy musieliśmy zwalczać ślady zapachowe pozostawione przez Timona, któremu kilka razy zdarzyło się zapomnieć do czego służy kuweta.
Timon jest kotem dziwnym i nie wychodzącym na dwór, mimo, ze może. Całe lato drzwi do ogrodu są otwarte od rana do wieczora, jednak kocurek nie schodzi z piętra niżej niż o jeden stopień. Zniesiony na rękach głośno wyraża protest, jest cały spięty, wystraszony i nieszczęśliwy. Był czas, że nie wychodził nawet na balkon, teraz spędza tam sporo czasu.
W ubiegłym tygodniu średnie nasze dziecię przyniosło do domu niewielka kupkę nieszczęścia. Oczko zaropiałe, katar i trudności w oddychaniu i chudość taka, że niema było słychać, jak kosteczki klekoczą.
Archanioł, pod moją nieobecność, natychmiast przystąpił do akcji ratunkowej.
Po pierwsze futrzaste stworzenie dostało jeść i pić. Okazało się być śmiałym oswojonym i całkiem inteligentnym kociątkiem, Oceniłam, że ma około pół roku, co potwierdziła pani weterynarz, do której wreszcie ze znajdą trafiliśmy.
Dostało leki w zastrzyku, co wywołało ostry i głośny protest, zostało odpchlone i dostało lekarstwo do domu, na najbliższych kilka dni. Tabletki rozgniecione na proszek zjada bez protestów z mięskiem. Właściwie, to je niemal bez przerwy i zaczyna nabierać powoli kocich kształtów.
Wychodzi do ogrodu, gdzie chętnie śpi pod drzewkiem lub ławką, a potem wraca i je dalej.
Okazało się, że to kotka.
No cóż, nie miały Archanioły problemu...
Na razie Timuś jest wyłącznie "kotem z piętra", a kicia jest "kotem z biura". Nie chcemy żeby się choróbsko rozprzestrzeniło.
Było już kilka spotkań kici z Regisem, którego dziś usiłowała pouczyć, kto tu rządzi. Psa się nie boi, daje się obwąchiwać, a że psiunio nauczone przyjaźni z kotami, nie wykazuje żadnych wrogich zachowań. Z ciekawości obwąchuje i obserwuje kicię śpiącą lub łażącą po ogrodzie.
Przed nami jeszcze wizyta kontrolna u weterynarza i działania antykoncepcyjne.
Kicia jest jasnobrązowa - prążkowana. (mam nadzieję, że wkrótce uda mi się zrobić zdjęcia)
Tylko na imię nie potrafimy się zdecydować...

niedziela, 20 lipca 2014

Przy niedzieli: dwór sprzedam

Serfując po internecie spotykam się czasami z ogłoszeniami o sprzedaży ciekawych nieruchomości.
Od czasu do czasu natykam się na jakiś pałac lub dwórek. Obiekty te zachwycają dawną, harmonijną architekturą. Czasami trafi się jakaś "współczesna" dobudówka lub przeróbka szpecąca całość. Jednak prawie wszystkie te budowle porażają ogromem zniszczenia, jaki został w nich dokonany.
Domy te odebrano właścicielom w imię "sprawiedliwości społecznej", po to, by już nie korzystała z nich rodzina żyjąca tam od wieków, lecz, by mogli korzystać z nich wszyscy.

Co to znaczy wszyscy?
Wszyscy, czyli nikt. Szczęście miały domy, które stały się przedszkolami, szkołami, domami dziecka. Najgorszy los potkał te, które stając na uboczu stawały się częścią gospodarstw rolnych. Planowe wyniszczenie i upodlenie oraz zazdrosna nienawiść doprowadzały do tego, że w dawnych pokojach przebywały świnie, krowy lub kury, a w najlepszym razie znajdowały się magazyny.
Kto na tym zyskał?
No, może i zyskał ktoś satysfakcję, że "ci przebrzydli burżuje" musieli wszystko oddać i nie mają nic, podobnie, jak cała reszta społeczeństwa.
Ale kto na prawdę zyskał?
Czy pani Zosia ze wsi opodal dworu, co chodziła pomagać w kuchni? Pan Ignacy, co był stangretem, pan Jan, co pracował w dworskich oborach? Czy im przybyło czegoś? Odczuli, że po odebraniu ziemi i dworu nareszcie żyje im się lepiej?
Kilka osób może zyskało swój niewielki kawałek ziemi, z którego wcale nie zyskiwali więcej, niż, gdy pracowali na nim, kiedy był "cudzy". Inni pracowali w gospodarstwie rolnym, które było państwowe, czyli niczyje, czyli bez gospodarza dokładającego starań o dobrostan ziemi, zwierząt, budynków.
Pracowali w tym samym gospodarstwie, co przed uwłaszczeniem, wcale nie zarabiali lepiej, a często o wiele gorzej i patrzeli przez lata, jak kwitnące niegdyś majątki obracały się w ruinę.
A może zyskało szeroko rozumiane społeczeństwo? Może nie należy patrzeć na zyski lokalne, w bezpośrednim sąsiedztwie dworu i ziemi należącej do majątku?
Też jakoś nie potrafię dopasować żadnej krainy mlekiem i miodem płynącej do państwa, w którym majątek jednostek oddano ogółowi. Przeciwnie, nagle zaczęło brakować najzwyklejszych rzeczy: zboża, warzyw, mleka, mięsa.
Po latach przyszło "nowe" i ponoć świadomość poczynionych przez dziesięciolecia błędów. Niektóre rodziny odzyskały, lub mogły odzyskać dawne domy i część ziemi.
Owe domy; pałacyki i dwory po latach służby społeczeństwu, czyli nikomu , stanowią obraz nędzy i rozpaczy. Ograbione z wszystkiego, zaniedbane, zrujnowane, czasem zawalone niczym nie przypominają dawnej świetności, i jeśli nie bogactwa, to przynajmniej dostatku.
Nieliczne będą miały szczęście podźwignąć się z ruiny. Przynależąca do nich ziemia, oddawana tylko częściowo, nie przyniesie dostatecznych zysków dla dostatniego bytowania właścicielom i pracownikom, reszta, podzielona na spłachetki, coraz częściej leży odłogiem. Powojenni nowi właściciele przydzielonej im ziemi, zamiast cieszyć się z zysku, jaki odnieśli przez otrzymanie cudzej ziemi, coraz częściej klepią biedę.
Kto więc zyskał na podziale wielkich majątków i zrujnowaniu pięknych, dostatnich domów?
Myślę, że straciliśmy wszyscy.
Majątki budowane przez wieki, choć należące do określonych ludzi budowały przecież bogactwo tego państwa i narodu.
To z tego majątku czerpała przez dziesięciolecia  "władza ludowa".
To kiedyś z tych majątków przez wieki fundowano uniwersytety, szkoły, kościoły, biblioteki, studia krajowe i zagraniczne prawdziwie utalentowanym jednostkom, oddziały wojska i uzbrojenie. To często z tych majątków budowano nowoczesne manufaktury, a z czasem przetwórnie czy fabryki. To z tych majątków sponsorowano naukowców, co przyczyniało się do postępu całego społeczeństwa.
Zabrakło sponsorów.
Zaszkodziło to szkolnictwu w ogóle, postępowi w nauce, życiu kulturalnemu, kulturze jednostek pozbawionych wzorców z górnej półki, moralności.
Kto zyskał na zniszczeniu dawnych majątków ?
NIKT !
Stracili wszyscy...


środa, 16 lipca 2014

gdzie jestem?

Zniknęłam ostatnio ze strefy blogowej, bo zajęć dokoła bez liku.
W ogrodzie po udanym zbiorze truskawek i obfitym wysypie poziomek nareszcie wyrosły pomidory. Długo nie mogły się zdecydować, czy chcą zawsze już być malutkie, czy jednak urosną. Zwyciężyła druga opcja i obecnie kwitną dorodnie.
W tym roku, po raz pierwszy od wielu lat nastąpił niewyobrażalny wysyp wiśni i czereśni. Po ubiegłorocznych pojedynczych owockach na drzewie, przeżywamy pozytywny szok.
Tyle dzieje się w moim maleńkim ogrodzie.
Równocześnie z nastaniem wakacji dokonaliśmy przeprowadzenia Babci. Nie wyszło co prawda tak, jak chcieliśmy kiedyś, by Babcia mieszkała z nami, ale będzie w pobliżu, zaledwie kilka minut drogi od naszego domku. Utonęliśmy więc w pracach remontowych, by dostosować wynajęte przez Babcię mieszkanie do stanu używalności przez białego człowieka.
Oszczędzając fundusze, wiele z prac wykonujemy sami.
Własnoręcznie wymalowałam jeden z pokoi, kuchnię i łazienkę, bo na człowieka umówionego do reszty mieszkania trzeba zaczekać - ma swoje terminy.
Zanim przystąpiliśmy do upiększania lokum, trzeba było zerwać stare wykładziny w stanie agonalnym, w tym w kuchni cztery warstwy, nim dotarliśmy do warstwy przyklejonej bezpowrotnie, za to stabilnie i nadającej się na podkład dla nowej okładziny.
Znaleźliśmy też cudo cudaśnie, a mianowicie... tapety zmywalne naklejone na kafelki w łazience. Widząc za pierwszym razem owe tapety, szykowaliśmy się do kolejnego tapetowania, jednak po zdjęciu starej zniszczonej, okazało się, że kafelki wystarczy... umyć. Proces był dość żmudny, bo klej do tapet winylowych, nie woda, jednak efekt wyszedł doskonały.
Najdłużej walczyliśmy ze zdejmowaniem tapet winylowych, udających korek, w kuchni. Uparte to tworzywo składało się z wierzchniej "plastikowej" warstwy (nienamaczalnej), pod którą znajdowała się cienka warstwa jakiejś pianki nadającej całości strukturę korka. Ta warstwa także nie dawała się namoczyć. Dopiero pod nią był pozwalający się namoczyć papier. W życiu nie spotkałam się z tworzywem, tak opornym na ściąganie. Okazało się, że i w kuchni mamy pod tapetą kafelki, a odświeżenia wymagają jedynie ściany powyżej nich.
Po zdjęciu tego utrapienia, na ścianach, na życzenie Babci zrobiłam "tynk strukturalny", którego skład pozostanie moją tajemnicą. Efekt wyszedł świetny. (zdjęcia wkrótce)
Z Archaniołem moim kochanym ułożylismy też Babci podłogę panelową w wymalowanym przeze mnie pokoju, Przed nami jeszcze jedna taka praca i układanie wykładziny w kuchni i dużym pokoju.
Nie nudzimy się.
Tak więc, moje zniknięcie, ma uzasadnienie w wykonywanej pracy. Zbliża się koniec remontu, jest szansa, że powrócę do blogowania...