czwartek, 5 września 2013

Wolny czas

Odkryłam ostatnio zupełnie sympatyczny serial kryminalny "Zbrodnie namiętności".
Jest to ekranizacja powieści Marii Lang, których akcja toczy się w ślicznie pokazanych latach pięćdziesiątych w Szwecji.
Oprócz zajmujących wątków kryminalnych serial ukazuje nam świat, który przeminął. Niby nowoczesny, bo mamy tu samochody i elektryczność (chociaż nie wszędzie), mamy radio i płyty winylowe, jasne wnętrza w (obecnie modnym) skandynawskim stylu, ale... nie ma tam telewizji !!!
Okazuje się, że ludzie bez telewizji mają całkiem sporo wolnego czasu.
Mogą się spotykać z innymi, mogą się bawić, mogą wieczorami śpiewać lub słuchać gry na jakimś instrumencie, mogą słuchać deklamowanych wierszy lub czytanych na głos książek.
Oczywiście czas dziś kradziony nam przez telewizję można poświęcić na jakieś hobby lub prace domowe, których nie potrafimy sobie zorganizować z... braku czasu.
Przez wieki ludzie poświęcali czas wolny na działalność twórczą. To wtedy rodziły się talenty, a artyści ludowi wykazywali się swoimi umiejętnościami.
Nie inaczej było we dworach.
Jednak wieczory spędzano nie tylko na lekturze powieści, czy modnej poezji. Zresztą podczas gdy jeden czytający dla towarzystwa miał zajęte ręce i oczy, pozostali zebrani oddawali się innym czynnościom. Paniom wręcz nie wypadało siedzieć bezczynnie.
Jeśli dama własną kondycją nie była zmuszona do szycia garderoby, szyła na cele dobroczynne. Haftowało się również dla przyjemności, lub ku ozdobie otoczenia we dworze lub kościele.
Nie zawsze damy były biegłe w robótkach ręcznych, ale od końca XVIII nastał moda na pracowite panie. Do wszystkich robótek należało przygotować przybory i materiały.
Jeszcze w XIX wieku część tkanin wyrabiano we własnym zakresie z lnu i konopi oraz owczej wełny. Oczywiście przędzenie i tkanie było czynnością typowo kobiecą.  Damy co prawda nie przędły i nie tkały, ale to gospodyni domu rozdawała dworskim kobietą wyczesaną kądziel do uprzędzenia.
Siedzące w półmroku prządki, mając zajęte ręce, miały czas na śpiew i opowieści. To wokół nich w zimowe wieczory siadała nie tylko służba i rezydentki, ale i - czasem mimo zakazów - pańskie dzieci.
Nastrój tych godzin i wysłuchane opowieści zapadały w pamięci na długie lata.
Z wełny uprzędzionej we dworze robiono na drutach niezliczoną ilość pończoch i skarpet. Część wełny zawożono do sukienników, by fachowo utkali potrzebny materiał.
Płócien raczej nie barwiono, najwięcej starań poświęcano na ich wybielenie. Farbowano za to wełny. Oczywiście najpierw trzeba było samodzielnie nazbierać roślin do tego przeznaczonych lub wyhodować je w swoim ogrodzie. Nie tylko nowym materiom nadawano kolor. Trzeba było wciąż coś przerabiać i farbować na inny kolor, albo odświeżać wyblakły. Farbowano wciąż jakieś skrawki jedwabiu, koronki, nici i pióra, godzinami ustalano, dobierano i mieszano kolory. Wszystko to było potrzebne do odmieniania, najczęściej niezbyt licznych sukienek, do których doszywano nowe tasiemki, kokardy, kwiaty, guziki i koronki. Na nowo ozdabiano czepki i kapelusze.
W wolne od pracy w gospodarstwie popołudnia i wieczory nareszcie znajdowano czas, by uszyć jakąś nową sztukę garderoby. (Krawcowym powierzano najczęściej najbardziej eleganckie suknie i kreacje balowe, jednak suknie codzienne zazwyczaj szyto samodzielnie.)
Zwykle na wzór rozpruwano starą sukienkę i według takiego wzoru krojono następną. Która z pań wiedziała, jak się zabrać za miarę, kroiła według miary zdejmowanej za pomocą sznurka, bo - co wydaje się niewiarygodne - centymetr krawiecki wynaleziony został dopiero w 1810 roku, a upowszechnił się około trzydzieści lat później!
(Mimo takich zatrudnień mieszkanek dworu i tak raz, lub kilka razy w roku pojawiała się tam szwaczka, która szyła bieliznę pościelową lub stołową, a także bieliznę osobistą lub przerabiała istniejącą garderobę.)
Bywało, że w zimowe wieczory trzeba było rozsupłać splątane nici. Ta czynność najczęściej zarezerwowana była dla panien na wydaniu, które w ten sposób ćwiczyły cnotę cierpliwości. Z czasem wręcz do rytuału zaręczynowego weszło sprawdzanie panieńskiego przygotowania do małżeństwa przez darowanie splatanego motka nici, który ta - często pod okiem publiki - musiała rozplątać bez zdenerwowania i zniechęcenia.
Inne zajęcia jakim oddawano się w czasie wolnym było rysowanie i malowanie. Malowano landszafciki, ale i wachlarze, ekraniki przed kominek, ozdabiano rysunkami wpisy w sztambuchach. Czasem malowano na szkle lub porcelanie. Bawiono się w wycinanki...

2 komentarze:

  1. Ten interesujący post przypomniał mi piękne chwile z dzieciństwa,kiedy to nie było jeszcze telewizji i słuchało się po cichutku Radia Wolna Europa.Chodził taki pewien jegomość"gumowe ucho"i podsłuchiwał.Pochodził z"narodu wybranego".
    W zimowe wieczory,ojciec prządł na wrzecionie.Kiedy zrobił sobie kołowrotek prządł na kołowrotku.Kołowrotek i wrzeciono zachowałem,to dla mnie święte pamiątki.Ojciec potrafił też zrobić buty,nauczył się tego na"robotach"w Niemczech.Pamiętam jak podeszwy przybijał drewnianymi kołkami.Mama"dziargała"na drutach swetry,skarpety,czapki,rękawice,szale i inne wzorzyste arcydzieła.A ja czytałem książki,nieraz do trzeciej godziny w nocy, przewijałem uprzędzioną wełnę,skubałem też pierze.Ojciec potrafił też rzeźbić.Tą zdolność odziedziczył po swoim ojcu.Dziadek wyrzeźbił przed wojną piękną szopkę,stała zawsze w Święta B.N.w kościele.Hitlerowcy ją zrabowali."Złodzieja czasu"prawie nie oglądam,nie mam czasu i mam dość"propagandy sukcesu",jedną taką już przeżyłem.Remontuję swoje"cztery ściany".Na piłkę nożną się pogniewałem,wiadomo dlaczego.Zimą będę kleił kolejną szopkę krakowską,albo jakiś inny kościółek lub chatkę Baby Jagi:)
    Ciekawe dla kogo będę kleił tą kolejną:((
    Wnuk przepada za"nowoczesną technologią"(mamy problem),wnuczka potrafi bez tych zdobyczy techniki się obejść.Jeszcze kilkanaście lat temu obserwowałem codziennie,grające dzieciaki(dziewczynki i chłopcy)na pobliskim boisku,dzisiaj pusto i smutno,zarasta trawą.Czy ktoś dawniej słyszał o zwolnieniu z lekcji W-F.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja telewizji nie oglądam wcale, zresztą odkąd zaczęła się cyfrowa nie mm nawet takiej możliwości, ale tak zdecydowaliśmy. Sama chcę decydować, co i kiedy oglądam.
    U mnie w domu mama śmigała drutami aż furczało. W sklepach nie było swetrów, więc trzeba sobie było radzić. Nauczyła mnie podstaw,ale to nie moje ulubione zajęcie. Lepiej mi idzie z szydełkiem i z szyciem. Mój tato pięknie malował, wiele mnie nauczył, bo zwykle siadałam koło niego i też brałam pędzelki. Kiedy mieliśmy króliki t w zimowe wieczory tato czasami wyprawiał skórki, z których dzieci, czyli ja i brat mieliśmy potem czapki, kołnierze i rękawiczki. Kiedy Babcia była jeszcze w pełni sił co roku trzymała kaczki lub gęsi, więc miałam tez przyjemność załapać się na darci pierza. Skubałam sobie cichutko i słuchałam jak dorośli rozmawiają.
    Nasze chłopaki biegają na boisko, a w roku szkolnym trenują koszykówkę, ale i tak coraz trudniej ich oderwać od komputerów lub telefonów. Zmora współczesności...

    OdpowiedzUsuń