środa, 14 sierpnia 2013

Dzikuska

Archanioł obudził mnie dziś o 4,30 rano. Od minionych upałów, które nie pozwalały pracować, przeszedł na tryb pracy od trzeciej/czwartej rano, bo nawet wieczory nie dawały dość ochłody.
Obudził mnie więc świtkiem i powiada: pracować nie mogę, bo jakieś kociatko płacze w ogrodzie i nie mogę się skupić, a ciemno jeszcze i niewiele widać. Ubrałam się, zeszłam, ale kociaka słychać już tylko gdzieś daleko za naszym ogrodem. Co tu robić po ciemku? Poczekaliśmy do jasności i okazało się, że maluszkiem zaopiekował się Tytus, a może tylko się bawił, dość, że trzymali się razem. Nie dałam rady złapać zwinnego maleństwa, ale zbudziliśmy Benia, naszego specjalistę od zwierzaków i jemu się udało. Maluch zziębnięty i przestraszony, a może dziki psykał i usiłował drapać, ale na moich rękach rozgrzany zasnął. Boi się ludzi i nie daje się brać na ręce, trzeba to robić przemyślnie. Tylko na rękach można było kociątko nakarmić mięskiem (nie jest na szczęście takim przecinkiem, jak Tytus rok temu). Po przeglądzie podwozia okazało się, że to dziewczynka. Oj, następny kłopot.
Zastanawialiśmy się, co się stało z mamą - kotką, bo przecież nie pojawiła się na kilkugodzinne wołania... Obojętne, co by to było, kotki nie ma, a ja mam następnego kociaka do wychowania, a najpierw do oswojenia. Na razie chowa się po kątach sypialni, gdzie ma zostawione pudełko z kocykiem, jedzonko i picie. Niestety nasz tapczan ma pod spodem szuflady łatwo dla kotów dostępne. Tytus często tam sypia szukając spokoju. Teraz będę się musiała gimnastykować żeby wyjąć stamtąd małą kicię, bo sama się boi wyjść do jedzenia.
Taka z niej dzikuska...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz