sobota, 27 lipca 2013

Susza, czyli o wszystkim na raz

Mój eksperymentalny ogród nie ma się zbyt dobrze.
Wszystkiemu winna jest okropna susza. Ta cudowna pogoda, którą cieszą się dzieci oraz wszyscy mający urlopy i wakacje jest zabójcza dla ogrodów.
Jak pisałam wcześniej, zarzuciłam codzienne podlewanie ogrodu, bo rachunek za wodę zasugerował mi, że powinnam mieć z tego małego spłachetka zbiory co najmniej kilkuset kilogramów różnych warzyw, co jest oczywiście nierealne. Dodatkowo, po kilku dawnych deszczach okazało się, że odkryta gleba, na której do niedawna był trawnik, jest po prostu bardzo piaszczysta - woda przemyła całość ujawniając jej piaszczystą strukturę.
Podzieliłam moje uprawy na 3 części. Na jednej rosną posadzone tej wiosny poziomki i truskawki - ta część ma się dobrze, roślinki pięknie się rozrastają i swoimi liśćmi zacieniają ziemię. Dodatkowo, od wiosny starałam się glebę ściółkować. Owocujące już tego lata poziomki mówią mi, że było to dobre posunięcie.
Drugą z trzech części zajmują krzaki pomidorów, które mają się dobrze. Na tym kawałku ściółka pojawiła się jeszcze przed wysadzeniem krzaczków do gruntu. Okazuje się, że dzięki ściółce nie tylko gleba mniej paruje, ale dodatkowo wyrasta bardzo mało chwastów, co ogranicza pielenie do kilku ruchów ręki dziennie.
No i trzecia część. Na początku było nieźle, bo udały się smaczne rzodkiewki. Niestety, cała reszta warzyw, które były uprzejme wykiełkować, po osiągnięciu niewielkiego wzrostu stanęła w miejscu, a teraz marnieje i podsycha. Piaszczysta gleba przesuszona jest bardzo głęboko. Doraźne podlewanie niewiele pomaga. Czekamy na deszcz.
Dodatkowo nie wyściółkowana część warzywniaka okropnie zarasta chwastami. Jest to denerwujące nie tyle z powodu pracy, co dlatego, że chwasty mimo suszy mają się wiele razy lepiej od upragnionych i wyczekanych warzyw. Ściółki nie ma, bo źle się zabrałam do sprawy. Gdybym najpierw ułożyła ściółkę, a potem siała w uważnie zrobionych rządkach, może byłoby dobrze. Niestety, najpierw wysaiałma moje roślinki, a potem bałam się je zasypać ściółką w obawie przed zgnieceniem i gniciem. Mam nauczkę na przyszły rok.
Nie zniechęciłam się do ogródka, jednak teraz wiem, że ten kawałek po usunięciu moich rachitycznych buraczków, marchewek i wszystkiego innego, co dało radę na piaseczku wyrosnąć, muszę po porządnym wyplewieniu uraczyć kompostem, a potem zasypać ściółką, która sama także z czasem się przekompostuje. Za rok na tym kawałku będą pomidory. Będzie też więcej poziomek, które pięknie owocują dając aromatyczne i soczyste jagódki.
Lato w tym roku mamy dziwne - od wiosny przez niemal całą dobę kąsają nas komarzyce. Nawet w południe i późnym wieczorem trudno w spokoju posiedzieć w ogrodzie. Nic nie zmienia wyjście do ogrodu o bladym świcie. Po prostu w tym roku komary mają system dosuszania skrzydeł i wyjątkowo tępe ssawki, bo nigdy dotąd nie dziabały tak boleśnie.
Przez te małe utrapienia niewiele tego lata spędzamy czasu na posiadunkach w ogrodzie, a szkoda, bo Archanioł poskręcał bardzo wygodne mebelki ogrodowe na żeliwnych podstawach zakupionych już jakiś czas temu.
Czas płynie i nasz Tytus za miesiąc skończy pierwszy rok życia. Dorósł, o czym już pisałam, a teraz jeszcze daje wieczorne ogłoszenia do wszystkich kotek w okolicy: "chcę się rozmnażać!".
Chętnych chyba nie ma zbyt wiele i współzawodników na szczęście również, bo jego serenady są tak głośne, że trzeba wieczorem zamykać okna, co przy panującej temperaturze nie jest zbyt miłe.
Pojawiły się też kilka razy w domu kocie zdobycze. Niestety, jego "dziecięca" fascynacja wszystkim, co lata nie minęła i zastaliśmy już u stóp schodów dwa razy ptaszki. Nie wiemy tylko, czy osobiście przez naszego kocura zamordowane, czy też jest to znaleziona padlina. Tytus całymi dniami w ogrodzie goni latające stworzenia, ale są to raczej muchy i motyle, bo obserwowany, zachowywał się tak. że uwierzyliśmy iż z ptakami (na szczęście) nie ma szans.
W minionym czasie było kilka dni bez dzieci, co skwapliwie wykorzystałam do odnowienia domowych schodów, bez miłosierdzia zniszczonych psimi pazurami.
Udało mi się też odnowić stare, drewniane, ciężkie drzwi do domu od strony ogrodu. Były zamontowane jeszcze przez mojego tatę z powodu swojej solidności. Lata uciekały, a my coraz częściej myśleliśmy o ich wymianie na nowoczesne i bardziej szczelne. Teraz okazało się, że kiedy je wyczyściłam, uzupełniłam szpachlą ubytki i ślady po psich pazurach, wyszlifowałam i pomalowałam, prezentują się całkiem ładnie i solidnie. Kiedy dodamy im jeszcze przed zimą porządne uszczelki, żadne nowe drzwi ich nie przebiją.
Ot, i tak mija lato...

3 komentarze:

  1. Oj Gabrysiu , dzieje się u Ciebie , dzieje , jak ja bym chciała tak ze dwa dni pobyć bez dzieci w domu , tą ciszę usłyszeć :))
    A Ty wolną chatę miałaś , to na remont wykorzystałaś , odpocząć trzeba było :)
    Jeszcze miesiąc wakacji ....
    Uściski ślę , dzielnej kobiecie :)
    Ilona

    OdpowiedzUsuń
  2. A nie macie zamiaru wykastrowac kocurka, zeby nawet przypadkiem nie byl sprawca kolejnych bezdomkow?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak najlepiej wykastrować bo kot nie hałasuje, nie znaczy terenu i trzyma się domu no i stad niechcianych bied do życia nie powołuje...
    A ziemia u mnie też piaszczysta i uboga i żeby coś w ogrodzie wyrosło trzeba by majątek stracić na nawozy i wodę do podlewania dlatego nic nie działam w ogrodzie i dawne grządki porosły zielskiem. Trochę mi szkoda bo pamiętam piękny ogród z czasów mojego dzieciństwa i późniejszych, gdy tata go pielęgnował po sprzedaży domu na wsi. Całe lato warzywa mieliśmy swoje a jeszcze część szła jeszcze na przetwory i do piwnicy na zimę...

    OdpowiedzUsuń