piątek, 10 lutego 2012

Zofia i niewymowne

Powstała kolejna głowa i pomysł na lalę – Damę.
Jeszcze nie cała na świat przyszła, a już otrzymała dostojne imię Zofia... Oczywiście, to mój pomysł na imię, a każdy ma inne skojarzenia.

 Ta elegantka domaga się zakupienia materiału na sukienkę w kolorze, którego nie ma w moich zasobach. Znowu praca się odwlecze z powodu dokuczliwej zimy – nie uśmiecha mi się wyprawa do sklepu z materiałami kiedy mróz tak boleśnie ścina policzki. Dziś rano byłam zmuszona jechać z dzieckiem na badanie – mimo, że ciepło ubrani, wróciliśmy jako dwie mrożonki. Do mrozu dołączył wiatr.
Lalki jak dzieci, pochłaniają mnóstwo czasu, a tymczasem w głowie już się kotłują nowe pomysły.
Tymczasem króliczek dostał do kompletu "nocne niewymowne".

Jak pisałam ostatnio, mimo przejmującego zimna, ptaszki o poranku śpiewają już bardzo wiosennie. Coraz dłuższy dzień jest sygnałem rychłego odrodzenia się natury. W człowieku wtedy także budzą się myśli o zieleni, ogrodzie... Każdej wiosny odczuwam wielką potrzebę "grzebania w ziemi", którą niestety życie redukuje do kilku kwiatków na rabatce obok drzwi do domu. Ogród jest niewielki i  cały opanowany przez ciężkiego psa. Dodatkowo zanieczyszczone środowisko Śląska skutecznie zniechęca do siania warzyw. I tak osoba (ja) wychowana w domu prawie samowystarczalnym, z ogromnym ogrodem, kurami, kaczkami, królikami z biegiem czasu stała się mieszczuchem tęskniącym za wiejskim życiem. Co ciekawe, mieszkam tylko kilkaset metrów od miejsca gdzie się wychowałam. Ale to już nie to samo miejsce. Zostało wchłonięte przez miasto - tam gdzie pasły się krowy i kozy wyrosły teraz bloki, a gdzie szumiało zboże stoją 10-cio piętrowe bloczyska. Ogrody się pokurczyły, nie ma łąk, na których zbierałam z babcią zioła na "herbatki". Została tęsknota za własnym koperkiem i czereśniami prosto z drzewa...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz